Oczami panny młodej
rustykalne wesele w Dworku Świdnik
11.08.2018 – Rozalia i Wojciech
Było piękne lato, choć czasem padało – i wszystko wskazywało na to, że tego dnia zacznie lać dokładnie na wyjście z kościoła. Czekałam na nasz ślub ładnych parę lat, a przez ostatnie miesiące poświęcaliśmy na organizację każdą wolną chwilę. Stresów, załatwiania, rachunków i kompromisów było co niemiara, a na koniec wjechały jeszcze takie prognozy, i to po dwutygodniowej fali upałów. Goście mieli przejść pieszo do pobliskiego dworku i całą noc tańczyć w miejscami nieszczelnej altanie. Bałam się, że z tego wszystkiego w ogóle nie zasnę, a potem będę słaniać się na nogach na własnym weselu. Dopiero gdy zadzwonił budzik, doszło do mnie, że co ma być, to będzie, i – że tak zarzucę banałem – właśnie zaczyna się najszczęśliwszy dzień w naszym życiu. Od tej otrzeźwiającej chwili nie mogłam przestać się uśmiechać – i tak mi już zostało. Później Wojtek powiedział mi, że nigdy nie widział mnie tak uśmiechniętej; ba, w ogóle nie wiedział, że można być tak szczęśliwym.
Fryzjer, makijaż, pospieszne pakowanko – kiedy byliśmy już wstępnie ogarnięci, ruszyliśmy na oficjalne przygotowania. Za radą fotografa ślubnego urządziliśmy je na miejscu, czyli w Dworku w Świdniku. Chociaż utknęliśmy w korkach i spóźniliśmy się prawie godzinę, jakimś cudem udało nam się wyrobić. Oprócz tego, że na zdjęciach widać spójną historię, najprawdopodobniej właśnie dzięki ultraszybkim przygotowaniom w Dworku zdążyliśmy na swój ślub, który odbył się w kaplicy 200 metrów obok.
Ponieważ sama ceremonia była dla nas czymś ważnym i mocno symbolicznym, chcieliśmy zaangażować w nią naszych bliskich. Za oprawę muzyczną i służbę liturgiczną odpowiadali członkowie rodziny i przyjaciele, a błogosławieństwa udzielił nam zaprzyjaźniony ojciec zakonnik. O łzy było więc nietrudno, ale podczas składania przysięgi uśmiechaliśmy się od ucha do ucha. Już podczas ślubu usłyszeliśmy grzmoty. Gdy tylko wyszliśmy z kościoła, stało się najgorsze – zaczęło padać. I wiecie co? Nic. Popadało i przestało, pewnie nikt nie będzie o tym pamiętał, a fotograf nawet się ucieszył, bo taka pogoda podobno nieźle wychodzi na zdjęciach.
Dworek wyglądał jak ze snu florysty. Piękniej, zieleniej i bardziej rustykalnie po prostu być nie mogło. Od początku byliśmy zdania, że dekoracje tworzą cały klimat wesela i jeśli warto przywiązać do czegoś szczególną wagę, to właśnie do wystroju i zdjęć, bo one zostaną z nami najdłużej. W Nowym Sączu, Limanowej i okolicach wcale nie tak łatwo znaleźć kogoś o pokrewnym wyczuciu estetyki, ale nam się udało. Było pięknie, a fotograf to piękno uwiecznił, i o to nam chodziło.
Życzenia były o wiele bardziej wzruszające, niż myślałam. Wcale nie dlatego, że kolejni Goście życzyli nam miłości, albo (klasyk) zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy, ale dlatego, że wreszcie zobaczyliśmy wszystkich tych ludzi z innych galaktyk pod jednym dachem. Rodzina z różnych miast i miasteczek, przyjaciele z całej Polski i wszystkich okresów naszego życia – taki miks ukochanych ludzi chyba najlepiej uświadamia wyjątkowość całej tej sytuacji. Gdy dziadek Gienek tańczy pod rękę z Anką z liceum, to wiedz, że coś się dzieje!
Później wszystko potoczyło się tak szybko i intensywnie, że nie sposób było za tym nadążyć. Na szczęście mieliśmy ludzi, którzy dbali o utrzymanie jako-takiego programu w ryzach; my po prostu rzuciliśmy się w wir zdarzeń i cieszyliśmy się każdą chwilą spędzaną przy stołach i na parkiecie. Zrobił się wieczór, niedługo potem zapadła noc i rozbłysły światełka, które dwa dni wcześniej Wojtek porozwieszał po całym ogrodzie. Patrzyliśmy na roześmianych ludzi, którzy tańczą tak, jakby jutra nie było, i wiedzieliśmy, że było warto. Można co godzinę latać do lustra i gorączkowo poprawiać włosy i make-up, albo uświadomić sobie o czwartej nad ranem, że nie ogarnęło się tego ni razu. Można zabarykadować się w łazience, opłakując ubłoconą suknię ślubną (true story), albo zakasać czarną u dołu kiecę i wywijać na parkiecie, nie zważając na takie pierdoły. Można przejmować się tym, co pomyślą inni, albo po prostu przeżyć ten dzień po swojemu.
Do przyszłych Panien i Panów Młodych: wyluzujcie. To Wasz dzień. Zadbajcie o to, żeby byli wokół Was ludzie, którzy ogarną, co i jak, a sami po prostu cieszcie się sobą. Tańczcie, szalejcie, dajcie się ponieść i niczym się nie przejmujcie. Jeśli Wy będziecie się dobrze bawić, to Goście też – ot, cała filozofia.